Będąc na studiach, nigdy nie zastanawiałam się, co będę robić później. Zawsze wydawało mi się, że jeszcze będzie na to czas i nie pora się tym przejmować. Tak mijały kolejne lata na beztroskiej zabawie. Kolokwia i egzaminy nie były dla mnie wyzwaniem. Studia, które podjęłam były dla mnie całkiem łatwe.
Mimo że ludzie mówili, że będzie trudno, ja wcale tego nie czułam. Spędzałam całe dnie z przyjaciółmi i chłopakiem, a jedynie wieczorem siadałam na chwilę do nauki, aby zachować pozory odpowiedzialnego studenta. Rodzice myśleli, że się uczę, ale ja tylko przeglądałam ostatnie notatki i ewentualnie odrabiałam nieduże prace domowe. Tak naprawdę naukę do egzaminów zaczynałam maksymalnie dwa dni wcześniej.
Mimo tego nigdy nie miałam żadnej poprawki. Można by powiedzieć, że miałam szczęście, ale moim zdaniem byłam po prostu nad wyraz inteligentna. Wtedy nie widziałam swoich błędów. Nie czułam potrzeby rozwijać zainteresować i szukać nowych, nie szkoliłam języków i tak naprawdę nie myślałam, co będzie potem. Od początku bowiem nie wiązałam przyszłości z tymi studiami.
Prawdopodobnie wybrałam je, myśląc, że przez te pięć lat nagle oświeci mnie i odnajdę swoje życiowe powołanie. Niestety tak się nie stało. Skończyłam studia i zaczął się trudny okres mojego życia. Rodzice powiedzieli, że nie muszę się wyprowadzać, ale od tej pory muszę dokładać się do rachunków za mieszkanie i jedzenie. Nie były to duże kwoty, ale jednak. Pozwalało mi to trochę zaoszczędzić każdego miesiąca na własne wydatki.
Jednak nie odkładałam na przyszłość. Tak naprawdę nie wiedziałam, jak będzie ona wyglądać. Rozpoczęłam poszukiwania pracy. Nie chciałam pracować w zawodzie. I tak nie dostałabym więcej niż minimalną krajową. Postanowiłam zatem spróbować swoich sił w korporacji. Przez cały okres studiów mówili, że każdego tam przyjmują. Nie było tak łatwo, niestety. Dopiero po kilkunastu rozmowach udało mi się coś zaleźć.
Pensja nie była najgorsza, na tamten moment mnie satysfakcjonowała. Nie zastanawiałam się, kiedy wygasa umowa o pracę. Cieszyłam się, że w ogóle udało mi się coś znaleźć i nie będę musiała żebrać pieniędzy od rodziców lub iść na kasę do sklepu. Tego bałam się najbardziej. W czasie studiów dorabiałam sobie dorywczo w restauracjach i sklepach. Bardzo źle wspominałam tamten okres. Nienormowane godziny i ciągła praca stojąca wykańczały mnie doszczętnie.
Nawet, gdy pracowałam tylko dwa weekendy w miesiącu. Właśnie dlatego tak się cieszyłam, gdy znalazłam prostą pracę biurową. Codziennie od 8 do 16. Pozostawiało to nieduże pole do manewru spotkaniami ze znajomymi, ale jednak. Przynajmniej nie musiałam siedzieć w pracy do północy. Z tego najbardziej się cieszyłam. Mijały dni i tygodnie, a moje życie wciąż wyglądało tak samo. Każdego dnia wstawałam, jadłam śniadanie i szłam do pracy. Potem wracałam, kolacja, oglądanie telewizji i do spania.
Dziwiłam się, jak moi rodzice mogą tak funkcjonować. Odechciało mi się nawet spotkań ze znajomymi, a chłopak już dawno mnie zostawił. Byłam sama zamknięta pomiędzy pracą, a domem. Nie takiego życia oczekiwałam. Mimo że udało mi się awansować o szczebel wyżej, nie czułam satysfakcji. Pieniądze nie potrafiły mnie uszczęśliwić. Był taki moment, gdy zastanawiałam się, czy to nie pora się wyprowadzić.
Miałam już dość gotówki, aby samodzielnie się utrzymać, a trzydziestka zbliżała się wielkimi krokami. Podjęłam jednak decyzję, że zostaję. Bałam się, że mieszkając samotnie już kompletnie nie miałabym się do kogo odezwać. Starałam się za wszelką cenę utrzymać kontakt chociaż z rodzicami. Widziałam, że moja obecność męczy ich coraz bardziej.
Zastanawiali się, jak dyskretnie mi powiedzieć, że chcieliby w końcu żyć sami beze mnie. Ja udawałam, że nie zauważam ich ukradkowych spojrzeń i cichych rozmów. Wolałam udawać, że jestem tam mile widziana. Zbliżały się kolejne wakacje, a ja znowu nie miałam żadnych planów. Nie chciałam brać urlopu, bo nie miałabym, co zrobić w tym czasie. Każdy znajomy już dawno poukładał sobie życie.
Założyli rodziny, mieli dzieci. A ja tkwiłam wciąż w tej samej pracy w mieszkaniu rodziców. Zdecydowałam, że nadszedł moment, by ich odciążyć. Chciałam zaznać samodzielnego życia nawet, jeśli po miesiącu miałabym wrócić. Postanowiłam zacząć wychodzić do ludzi.
Zapisałam się na kurs gry na instrumencie, gdzie poznałam kilka miłych osób w podobnej sytuacji do mojej. Był tam też taki chłopak, a może już raczej mężczyzna. Dobrze nam się rozmawiało. Moje życie w końcu nabrało kolorów. Ludzie i zainteresowania pomogły mi odzyskać siebie.