Żyjemy w czasach, gdy coraz bardziej rozprzestrzenia się kult pracy. Na każdym kroku spotkać się można, z wzorcami „przodowników pracy”. Współczesnych tytanów pracy, którzy są stawiani jako wzór do naśladowania.
Korporacje, wielkie przedsiębiorstwa do perfekcji nauczyły się wykorzystywać ten etos. Możne nawet nie nowo tworzony, ale zgrabnie odkurzony i wtłaczany nam w podświadomość. Etos, u podnóża którego leży mit przodownika pracy, mit amerykańskiego snu. Wszytko to sprawia, ze współczesny „szczur korporacyjny” nie zastanawia się co to syzyfowa praca. On ją wykonuje tylko ze ślepym zaangażowaniem nie bacząc na to co dzieje się wokoło. Jakie straty i szkody to czyni nie tylko w nim samym, jego zdrowiu fizycznym i psychicznym. Nieodwracalne szkody sięgają dalej – bo ten niepohamowany „wyścig szczurów” odbija się nie tylko na zaaferowanym wizją wielkiego sukcesu pracowniku, ale też na jego relacjach ze światem zewnętrznym. Strata goni stratę. On jednak nadal trwa w tym błędnym kole, wykonuje syzyfową pracę, która nie ma końca.
Zawsze przecież dla niego będzie kolejny stopień do zdobycia. Kolejny kontrakt, kolejna nagroda, kolejny awans. Praca nie staje się środkiem do osiągnięcia celu, ale celem samym w sobie. Ciągłą pogonią za ułudą. Właściciele, prezesi, managerowie wielkich, międzynarodowych koncernów doskonale o tym wiedzą. Prosta socjotechnika sprawia, że stara jak świat metoda kija i marchewki sprowadza żądnego kolejnych sukcesów pracownika do roli współczesnego Syzyfa. Nigdy nie osiągnie pełni szczęścia, nigdy nie będzie miał dosyć.
Każdy rozpoczęty dzień pracy będzie mu przypominał o tym, czego nie osiągnął. Niedosyt, wieczna żądza napędzająca go do bezustannej pracy. Przed oczami zawsze będzie miał twarze tych gigantów biznesu, którzy stworzyli fortuny swego życia. Firmy, które z czasem przechodzą z ojca na syna. Rodzinne imperia finansowe będące wiekopomnym pomnikiem zaradności, pomysłowości, a bardzo często bezwzględności ich twórcy. Zapatrzony w te wzorce pracownik powtarza sobie, że to też może mu się spełnić. Wielki sen o pucybucie sprawia, że budzi się coraz większa determinacja w osiągnięciu wymarzonego celu.
Tak tworzy się kult – taki sam, jak stworzony przez sowiecką propagandę, który nakazywał przodownikom pracy osiąganie kolejnych, coraz bardziej wyśrubowanych rekordów. Przodownicy osiągali sto, dwieście, trzysta i więcej procent normy. O kosztach jakie ponosili nikt już nie mówił. Stawali się żywą reklamą doskonałości niedoskonałego systemu.
Na drugiej szali źródeł kultu pracy leży wspomniany już powyżej amerykański sen, wieczne marzenie o drodze od pucybuta do milionera. Jednak i ono miało swoje ofiary. Wystarczy przypomnieć Wielki Krach na Giełdzie w Nowym Jorku. To co się stało później mówi wyraźnie o strzaskanych marzeniach. Setki samobójstw, tragedie i upadki.
Współczesny pracownik zapatrzony bardziej w ten model zachodni, zdaje się nie dostrzegać jego ciemnej strony. Bo nie ma znaczenia, czy motorem działania jest ideologiczny bełkot najwyższych władz sowieckich, czy też kuszący szept Wielkiego Kapitału. Nasz pracownik widzi jedynie blaski i nie dostrzega cieni takiego stanu rzeczy. Pracuje od świtu do zmierzchu, widząc jedynie majaczący w oddali cel, którego w większości przypadków nie osiągnie. A nawet jeżeli jego praca zaczyna się sypać, gdy jego cele zaczynają wydawać się coraz mniej realistyczne, on zdaje się tego nie dostrzegać. Raz za razem, uparcie wierząc w swoją wizję, popychany przez sztucznie stworzony kult pracy będzie parł do przodu. Nie będzie się zastanawiał nad tym co to syzyfowa praca jest, nie będzie starał się wyrwać z błędnego koła swych wyobrażeń.
Współczesny Syzyf i katorżnik, każdego ranka wjeżdżający na najwyższe piętra szklanych wieżowców wtacza na nie swój głaz marzeń, wyobrażeń, często uprzedzeń. Wielki ciężar pracy, która dla niego nigdy się nie kończy. Każdy kolejny dzień, miesiąc, rok służą wtaczaniu tego głazu coraz wyżej . Kolejny awans, kolejna nagroda, kolejny stopień kariery osiągnięty. Po wielu latach takiego trwania wystarczy jedna porażka, chwilowy spadek formy, by przez lata toczony głaz wymknął mu się z rąk i runął do podnóża tej szklanej góry. I co dalej… Czy przetrącony upadkiem zrezygnuje, czy przestanie toczyć swój urojony ciężar pod górę. W wielu przypadkach upadek złamie, zniszczy i pogrzebie marzenia. Ale siła kultu, siła mitu stworzonego na użytek współczesnych Syzyfów jest taka wielka, że wielu z nich, na nowo zacznie dzień po dniu toczyć swój głaz przed siebie.